czwartek , 25 kwiecień 2024

Home » Obserwacje » Prawidłowości » 10 rzeczy, których nie zaznają Twoje dzieci

10 rzeczy, których nie zaznają Twoje dzieci

29 maja 2014 5:05 Kategoria: Prawidłowości, Wszystkie Komentarzy: A+ / A-
Co kryje się w naszych wspomnieniach z dzieciństwa (fot. freeimages.com, Andrea Kratzenberg)

Co kryją nasze wspomnienia z dzieciństwa (fot. freeimages.com, Andrea Kratzenberg)

…bo urodziły się zbyt późno

Pomyślałem, że spiszę kilka rzeczy, których żyjące w dzisiejszych czasach dzieci nie będą miały szansy poznać, doświadczyć, choć dla nas były niejako naturalne.

Picie napoju w woreczku lub z saturatora

Kto pamięta? Napój w woreczku trzymany był przeważnie w zielonych, płaskich skrzynkach bodajże na warzywa. Do dziś pamiętam to podekscytowanie, gdy przebijało się słomką foliowe opakowanie, by chwilę potem delektować się smakiem wody rozrobionej z jakimś sokiem (do dziś mam nadzieję, że to naprawdę był prawdziwy sok). A teraz saturator. Jeśli w upalny dzień w oddali widać było kolejkę, to można było mieć pewność, że miejsce na postój obrał sobie tam pan/pani z mobilnym saturatorem. Mobilność – to słowo bardzo modne dziś, ale już wtedy saturatory były przewożone na specjalnie przystosowanych do tego wózkach. I najciekawsze. Nawet teraz, gdy o tym myślę, nie mieści mi się to w głowie – spory tłum ludzi czeka w kolejce by łyknąć „w marszu” gazowanej wody z sokiem – ze szklanki, z której piło wcześniej kilkadziesiąt osób.

Płyn Lugola – obowiązkowy po katastrofie w Czarnobylu

To z kategorii „pamiętam, ale lepiej żeby moje dzieci tego nie poznały”. To było słoneczne, upalne lato. Żar lał się z nieba, wszyscy byli poruszeni tym, że gdzieś na Ukrainie była jakaś awaria, jakiejś elektrowni atomowej. Zagrożenie miało nadejść z wiatrem. Tłumy rodziców z dziećmi kłębiły się pod przychodniami, by przyjąć zbawienny przydział płynu Lugola, który miał nas uchronić przed nadchodzącym niebezpieczeństwem. Dopiero po latach dowiedziałem się, że dopuszczalny poziom promieniowania był wielokrotnie przekroczony i jeśli płyn w ogóle miał zadziałać to na zasadzie placebo. W smaku był okropny, ale obowiązek to obowiązek i trzeba było być twardym. Nie życzę naszym dzieciom, żeby kiedykolwiek nadarzyła się podobna „okazja” do picia płynu Lugola.

Wiwat Maj! 1 Maj!

Pochody pierwszomajowe, te nie naznaczone ideologicznie – widziane z perspektywy kilkuletniego dziecka. To było „święto” wyczekiwane podobnie jak Święty Mikołaj. Raz w roku nadarzała się okazja, by trzymając rodziców za ręce przejść w „czerwonym korowodzie” głównymi ulicami miasta. Atmosfera była niepowtarzalna. Jako dziecko nie odczuwałem, że dla części, może nawet większości dorosłych był to marsz przymusowy. Wszędzie powiewały czerwone i biało – czerwone flagi. „Świętujący” szli pogrupowani wg zakładów pracy. Gdy przechodzili obok mównicy, konferansjer przedstawiał ich reszcie biorących udział w marszu. I tak całymi godzinami – bo obecność na pochodzie z tego co mi wiadomo była obowiązkowa…

Wieczorynka

Jedna z tych rzeczy, które w dziecięcym świecie były pewne – Wieczorynka, codziennie o 19. Był to swoisty punkt odniesienia. Dzięki niej świat dzieci i rodziców był uporządkowany. O której mogę przyjść z podwórka? Co będzie, jeśli nie wykonam polecenia rodziców? Kiedy kończy się dzień? Wieczorynka była dla rodziców i kijem i marchewką. Jej siła rażenia była ogromna. Spóźnienie się dziecka na wieczorynkę, było niemożliwe, lub oznaczało kłopoty. O tej porze place zabaw pustoszały. Wieczorynka umarła śmiercią naturalną. W dobie Youtube, smartfonów i tabletów dostęp do bajek jest nieograniczony – o każdej porze dziecko może zobaczyć praktycznie to co chce. Jaka wieczorynka?

Kronika filmowa w kinie przed seansem – każdym

Nie było na to rady. Czy szło się na film sensacyjny, czy na bajkę – każdy musiał zapoznać się z zestawem sukcesów ówczesnego państwa. Kronika była czarno- biała, trwała kilka minut, ale chyba każdemu dziecku wydawały się one wiecznością, tym bardziej, że najczęściej poruszała tematykę „wydajności sytemu” (niespotkanej w krajach kapitalistycznych), wizyt gospodarskich, „sukcesów” itd.

Konkursy TVP

„Jedyne” co musisz zrobić, to odpowiedzieć na pytanie na karcie pocztowej i wysłać ją na adres: ul. Jana Pawła Woronicza 17… Następnie odczekaj kilka tygodni na wyniki konkursu. Nie wiem, jak mogliśmy się łudzić, że cokolwiek wygramy. Teleranek nie miał wtedy konkurencji. Nadal jestem ciekaw ile kartek przychodziło na każdy konkurs i iloma ciężarówkami pracownicy TVP wieźli je na skup makulatury. Dziś – konkursy sms, w aplikacjach, na Facebooku. O każdym etapie dowiadujemy się dzięki automatycznym powiadomieniom, statusom. Żadnego wyczekiwania, żadnych emocji.

Kiedy przyjdzie listonosz?

Pamiętam, jak rodzice wysłali mnie na kolonie. Trwały przykładowo 3 tygodnie. List, który wysłali do mnie  zaraz po moim wyjeździe dotarł do mnie chwilę przed końcem koloni. List, który ja wysłałem z kolonii, dotarł do nich kilka dni po moim przyjeździe. Każdej wizycie listonosza towarzyszyło wtedy podekscytowanie. Listy, kartki, które dostarczał były wówczas bardziej treściwe niż obecnie. Pisząc je każdy miał świadomość, że na ograniczonej powierzchni musi zawrzeć najważniejsze informacje, a jeśli coś pominie druga ich tura będzie mogła dojść dopiero z następną wysyłką. Dziś Internet i telefon rozwiązują niegdysiejsze problemy komunikacji – i odbierają masę pozytywnych emocji.

Urodziny – w domu

Tu nie mam pewności, może ten zwyczaj gdzieś się jeszcze utrzymał i nie przegrał z trendem organizowania urodzin poza domem, na sali zabaw, czy w McDonalds. Oczywiście dawniej ciężar organizacji spadał na rodziców, dziecku pozostawało tylko „ułożenie” listy gości, czyli podejmowanie trudnych decyzji – kogo pominąć w zapraszaniu. A grono znajomych, zaryzykowałbym stwierdzenie, że wtedy było o wiele szersze. To przez dzieciaki „z podwórka”. Czy zaprosić tylko z mojego bloku? Czy też zza ulicy, bo przecież bawimy się często razem? To były dylematy. I to pytanie – jakie będą prezenty? A były to czasy wszechpanującego deficytu dosłownie wszystkiego. Więc każdy prezent tak naprawdę cieszył.

Przeczytaj także: Gdzie się podziały zabawy z naszego dzieciństwa >>> 

Wypożyczalnie kaset video

Pojawiły się wraz z upowszechnieniem się wynalazku zwanego odtwarzaczem video. Odtąd każdy mógł mieć „kino w domu”. Wystarczyło tylko odstać swoje w kolejce do wypożyczalni kaset video i mieć szczęście. Kasety z najlepszymi filmami, o ile w ogóle były na stanie, przeważnie miały jakość oddającą tysiąckrotne ich wypożyczenie.

Przeczytaj także: 5 scen, które pomogły ukształtować charakter Waszych mężów >>>

Jednorazowo brało się kilka filmów – najczęściej na dobę, bo tak było taniej. W domu zaczynał się maraton filmowy – dosłownie. Nigdy potem nie obejrzałem tylu filmów co wtedy. Filmów, w których kolor postaci przemieszczał się na ekranie za nią.

Wolność

Nie było komórek, monitoringu, strzeżonych osiedli. Jako dziecko można było „być wszędzie”, niekoniecznie tam gdzie życzyliby sobie tego rodzice. Ważne by wrócić do domu na umówioną godzinę. Dziś wręcza się dziecku prezent – elektroniczną smycz, dzięki której o każdej porze, w każdej sekundzie można zadzwonić i zapytać Gdzie teraz jesteś?

Macie jeszcze jakieś propozycje? To na pewno nie jest zestaw pełny. Dajcie znać, najlepiej w komentarzach.

10 rzeczy, których nie zaznają Twoje dzieci Reviewed by on . [caption id="attachment_1483" align="aligncenter" width="567"] Co kryją nasze wspomnienia z dzieciństwa (fot. freeimages.com, Andrea Kratzenberg)[/caption] ...b [caption id="attachment_1483" align="aligncenter" width="567"] Co kryją nasze wspomnienia z dzieciństwa (fot. freeimages.com, Andrea Kratzenberg)[/caption] ...b Rating: 0

Zostaw komentarz

scroll to top