…gdyby rzeczywiście okazałoby się, że 10 kwietnia w Smoleńsku to nie była katastrofa tylko jednak zamach?
Pamiętam, pierwsze minuty i godziny zaraz po katastrofie. I pierwsze myśli. Jedną z nich – zanim jeszcze zaczęły się spekulacje – była ta, czy jest możliwe, by nie był to jednak nieszczęśliwy zbieg okoliczności – czyli teza lansowana z wręcz lubością przez środowiska (skrajnie?) prawicowe. Drugą wynikającą z potencjalnej odpowiedzi na pytanie zawarte w pierwszej – co zrobi Polska gdy okaże się, że to był zamach?
Minęły 4 lata i nie znam odpowiedzi na pytanie nr 2. Co więcej miałem wielokrotnie okazję rozmawiać ze zwolennikami tezy – nazwijmy ją spiskowej i zadać im to pytanie:
Posłuchaj, co byś zrobił, gdybyś był prezydentem, czy premierem i okazałoby się ponad wszelką wątpliwość że to był zamach?
I wiecie co? Nigdy nie usłyszałem zdecydowanej, jednoznacznej odpowiedzi. Najbardziej „konkretne” były recepty typu „na pewno bym zareagował”, a także mrzonki w rodzaju „świat musiałby na to zareagować”.
I tu napotykamy problem – problem zwany wojną na Ukrainie. Jak już wiemy, atak Rosji na Ukrainę spotkał się ze zdecydowanym … potępieniem UE i NATO… Poza tym nikt nie kiwnął palcem, a co dopiero mówić lufą. Tzw. cywilizowanym krajom nie jest na rękę umierać za „wolną Ukrainę”. Czy tym samym krajom, przedstawicielom „zachodniej cywilizacji” byłoby na rękę „umierać za Smoleńsk”?
Odpowiedzmy sobie sami.
Nie chce tu sugerować czy w Smoleńsku to był zamach, czy katastrofa. Chciałbym zwrócić uwagę na potencjalne konsekwencje owych wariantów zarówno dla obozu rządzącego, jak i opozycji. Weźmy na warsztat obóz rządzący. Czysto hipotetycznie. Okazuje się, że to był zamach. Cały świat zostaje oficjalnie i bezsprzecznie poinformowany o dowodach. Co wtedy? Rząd polski i prezydent ma do wyboru dwie postawy.
Może „stanowczo zareagować”. Nie mogąc liczyć na pomoc NATO osamotniony rusza do boju przeciwko armii Rosji, wspierany czynnie i zagrzewany do walki przez zdeterminowane i zaprawione w boju i na froncie środowiska prawicowe. Sytuacja jest jasna, Rosja atakiem na polski samolot wypowiedziała nam wojnę. Polacy podkreślający dotąd przywiązanie do rodziny i wynikające z tego wartości oraz zadowoleni, że ich teoria się potwierdziła, jak jeden mąż zostawiają swoje małe dzieci, żony w domach, chwytają za karabiny i ruszają na wschód pierwszym możliwym transportem. Tak?…
Przeczytaj także: Wojna, jak to łatwo powiedzieć >>>
Druga możliwość – „to był zamach, ale może jednak to nie był zamach”? Nie wszczynajmy wojny, bo po patrząc na doświadczenia Ukrainy i Holandii możemy zakładać, że NATO nie odważy się na reakcję silniejszą niż „zdecydowane potępienie polityki Rosji”.
Idźmy dalej. W Polsce dokonuje się zamiana władzy. Rządzić zaczyna opozycja. W tym czasie potwierdza się, że to był zamach, nieistotne czy oficjalnie, czy rząd dysponuje tą wiedzą wcześniej niż obywatele. Dylemat jednak zostaje ten sam – co zrobić? Idziemy wszyscy na Rosję? Czyli, czy idziemy na Rosję sami?
W powyższym świetle cała „dyskusja smoleńska” wydaje się bezcelowa, chyba że każdego zadowoli zwykłe „a nie mówiłem?” zamiast realnej reakcji. Odpowiedzi na to pytanie ze wstępu muszę szukać dalej. Aż znajdę choćby jedną osobę, która jednoznacznie odpowie mi na pytanie – co powinna zrobić Polska gdyby okazało się że to był zamach? Realnie.
Znacie kogoś? To samo pytanie chciałbym zadać i Panu Kaczyńskiemu oraz Maciarewiczowi jak i Panu Tuskowi. Panowie – co powinna zrobić Polska jeśli to w Smoleńsku to był zamach?
Moja teza jest taka. Nawet jeśli to był zamach, to zarówno rządzącym jak i ich najzaciekliwszym oponentom jest na rękę żeby to się nigdy nie potwierdziło. Wymagałoby to bowiem jakiejś reakcji, a co najmniej odpowiedzi na powyżej postawione pytanie. Teraz problem miałaby jeszcze Platforma. Ale co, jeśli za chwilę tradycyjnie zamienią się stołkami z kolegami po fachu? Kartofel nadal będzie gorący.
Przekaż to pytanie dalej.