
Czy to media są złe, że karmią nas drastycznymi relacjami, czy to my nie jesteśmy może najlepsi skoro je oglądamy – „taśmowo”, bez żadnej refleksji.
Jeśli pamięć mnie nie myli kilkanaście lat temu, byliśmy bardziej wrażliwi na obrazki ukazujące nieszczęście i śmierć. Jeśli w wiadomościach miał polecieć news o wypadku, dziennikarz uprzedzał, że materiały są drastyczne i przeznaczone dla widzów dorosłych, po czym na ekranie ukazywał się obraz wraku samochodu i but wystający spod czarnej foli gdzieś za autem. W tamtych czasach było to wymowne i wstrząsające. Pamiętam, że nie raz jeszcze przez kilka godzin miałem przed oczami ten obraz i kłębiące się głowie myśli: co czuje jego rodzina? o czym myślał umierając? co teraz będzie z jego dziećmi?
Dzisiaj czytamy, że na Ukrainie naliczyli już 26 ofiar śmiertelnych. To straszne – ta myśl przemknie przez nasz umysł w kilka sekund, nie dłużej – gdyż musi ustąpić miejsca innym dylematom – czy Justyna pobiegnie dziś dobrze czy źle, pomimo złamanej piątej kości śródstopia. Ale żeby nie wypaść wobec siebie i innych na tak brutalnie nieczułych, udostępnimy na Facebook’u film z apelem młodej Ukrainki:
To zajmuje jakieś 5 sekund, a niezmarnowany na rozmyślaniu czas możemy przeznaczyć na oglądanie zdjęć kotów i najnowsze doniesienia o bójce Dody z Szulim.
Nie twierdzę, że ta znieczulica na obrazkową śmierć to nasza wina. To chyba przez natłok informacji i deficyt czasu. Dziś już nie mamy kiedy analizować, rozczulać się nad jedną czy drugą dramatyczną relacją. „Odhaczamy” zapoznanie się z nimi zaraz po przeczytaniu 2-3 pierwszych zdań, a nawet samego tytułu. Kiedyś gdy oglądałem z rodzicami film wojenny, podczas sceny gdy bohater postrzelony z pepeszy padał na ziemię z sączącą się z rany czarną krwią (film był czarnobiały), rodzice kurczowo zasłaniali mi oczy, by uchronić mnie przed tym drastycznym widokiem. Dziś kilkulatki walą do wroga na tablecie odcinając mu głowę serią z karabinu – nawet przez myśl im nie przyjdzie…- że cokolwiek mogłoby im przez myśl przejść.
Z masową śmiercią oswajamy się jak z „hurtową” promocją w MC Donalds’ie – tak dużo, że aż w głowie/brzuchu się nie mieści, ale przełkniemy bez problemu.
Pracowałem kiedyś w jednej z telewizji jako redaktor wrzucający krótkie wiadomości tekstowe na pasek przewijający się na dole ekranu. Był to czas konfliktu w Iraku. Co chwilę z agencji spływały depesze o zamachach i liczbie ofiar, najczęściej w Bagdadzie. 45 zabitych, 98 zabitych, 15 zabitych itd. Musiałem poradzić się wydawcy co robić, bo jeśli co kilkanaście minut dodam kolejny „news” o ofiarach wybuchu, to 4 na 5 informacji na pasku będzie poświęconych „tylko” ofiarom w Iraku. Wiecie co odpowiedział?
– yyhmmm, to dodawaj powyżej stu ofiar śmiertelnych.
W sieci roi się o brutalnych materiałów, które poza rzuconą pod nosem obelgą nie skutkują u nas niczym więcej. Pijak rozjeżdża kilka osób – czy coś z tym robimy? Nic. Pokręcimy tylko z niedowierzaniem głową. Może obejrzymy na Youtube kolejną kompilację „najbrutalniejszych wypadków samochodowych z 2013 roku” by być bardziej w temacie. Może pójdzemy nawet na film Pod Mocnym Aniołem i damy mu 10 gwiazdek na Filmwebie – by dołożyć swoją „cegiełkę”do akcji walki z alkoholizmem.
Z drugiej strony co mamy robić? Przecież nie wsiądziemy do pociągu i nie pojedziemy z transparentami na Ukrainę by dołączyć do protestujących. Co z naszymi rodzinami, żonami, dziećmi, filmami na Blu Ray…
Przeglądamy portale myśląc, ale g…em nas karmią! Po co mi wiedza o prześwitujących gaciach jakiejś blondyny. Ale gdy już na „jedynkę” trafia jakiś ważny temat, co robimy – lajkujemy go lub udostępniamy, niby niewiele, ale co możemy zrobić więcej?
Właśnie czytam, że protestujący na Ukrainie zostali uznani przez władzę za terrorystów, można więc zrobić z nimi co się chce i czym się chce. Chwilowa refleksja i w mojej głowie rodzi się następne pytanie…
Czy Stoch to będzie jeszcze w Soczi skakał?